Na co dzień stronimy od mocnych wrażeń, dlatego postanowiliśmy spędzić spokojny urlop na mazurskich jeziorach. Nie spodziewaliśmy się, że czeka tam na nas taka dawka adrenaliny!

Podróż jachtem z dreszczykiem

Mazury to coroczny cel naszych urlopowych wypraw. Kochamy te klimaty: jeziora, szanty i dziewicze, mazurskie krajobrazy. Nigdzie nie odpoczywa nam się lepiej. W czasach wczesnej młodości urządzaliśmy sobie wyprawy pod namiot, z czasem spoważnieliśmy :)) i zaczęliśmy korzystać z hoteli. Ostatniego roku zapragnęliśmy odmiany, postawiliśmy na czarter jachtu i Giżycko. To miał być spokojny urlop na mazurskim jeziorze... a zrobiła nam się mrożąca krew w żyłach przygoda! Oczywiście krew zmroziła się tylko w naszych żyłach, bo serwis czarteru jachtów (w ramach którego wynajęliśmy naszą łódź) trzymał rękę na pulsie. No ale po kolei... to co nam się takiego wydarzyło?

Jak to nas zastał szkwał na jeziorze...

Wypłynęliśmy w rejs. Ja z aparatem, a moja małżonka z kremem do opalania w rękach i wszystko było pięknie... dopóki nie zaczęła się psuć pogoda. Nagle niebo przybrało kolor atramentu, a wiatr zaczął niebezpiecznie miotać drzewami.

- Umrzemy! - moja małżonka jak zwykle podeszła do sprawy niezwykle optymistycznie.

No ale przyznam szczerze, że sam miałem w głowie czarne scenariusze. Zachowałem jednak zimną krew, zrzuciłem żagle i podniosłem miecz – jak nauczył nas Pan Robert podczas przeszkolenia przed rejsem. Na szczęście niedaleko była wysepka, za którą się schowaliśmy i przetrwaliśmy burzliwy okres. A jak się nieco uspokoiło, bracia Pana Roberta pomogli nam wrócić cało i zdrowo do portu. Co prawda trochę się baliśmy, ale jednak to była emocjonująca przygoda! Udało mi się zrobić kilka świetnych zdjęć jeziora w środku szkwału i tylko żona ucierpiała, bo nie udało się Jej opalić... Ale może uda się następnym razem, bo planujemy wrócić na mazurskie jachty przy okazji kolejnego urlopu:)